Uroda chodzi zawsze własnymi drogami
Media właśnie podały, że ilość zarażonych rośnie lawinowo, a proporcjonalnie do tego liczba zgonów. Władze wprowadzają kolejne obostrzenia i podwyższają mandaty za ich nieprzestrzeganie, linie lotnicze zawieszają połączenia, coraz więcej zakazów lotów, co rusz nowy kraj wznawia lockdown.
Eksperci na ogół straszą – choć każdy mówi co innego i choć mało kto podaje statystyki porównawcze z innymi chorobami i z ogólną dynamiką wszystkich zgonów, co pozwalałoby chłodno ocenić sytuację.
Czy w takich okolicznościach wypada w ogóle myśleć o własnej urodzie?
Nie tylko wypada – ale wręcz trzeba! Kiedy świat odchodzi od zmysłów, ja spokojnie podchodzę do lodówki i wyjmuję słoiczek kolagenu AP BIOAKTIV. Mojego ulubionego szarego do wielu zastosowań (choć gdy mnie stać, kupuję jeszcze biały, najlepszy do twarzy i szyi, i grafitowy, który cenią moje ciało i… oczy). Wyjmuję też hydrolat z róży białej Rosarium, obydwa marki ANNA PIKURA. Spryskuję twarz i szyję orzeźwiającą mgiełką hydrolatu, wyparzoną łyżeczką nabieram ze słoiczka odrobinę kolagenu i rozprowadzam go po wilgotnej skórze, serwując jej przy okazji ujędrniające i stymulujące energiczne oklepywanie i masaż. Usta, policzki, oczy, czoło. Podbródek, szyja. Mam wrażenie, że gdy krew zaczyna żywiej krążyć w skórze, mój mózg również nabiera wigoru, a oczy zaczynają widzieć ostrzej (nie, to nie złudzenie).
– No i co mi zrobicie? – mruczę pod nosem. – Dacie mi mandat za urodę? Uroda jak kot, zawsze chodzi własnymi drogami. Niestraszne jej lockdowny i kwarantanny.
Gdy kolagen już się wchłonie, łyżeczką nabieram któryś z biokremów botanicznych tej samej marki. W upały najlepiej sprawdzają mi się Hydrology albo Magical, teraz, gdy nadchodzą chłody, nie ma jak Successlogy, a już zwłaszcza komfortowa kołderka Douxmatique. Że nie wspomnę o tym cudzie, jakim jest Poetica (ideał zwłaszcza na noc). (Gdybym miała problemy z przetłuszczającą się skórą i wypryskami, wybrałabym Matmatique). Każdy z nich zawiera unikatowy kompleks kosztownych ekstraktów roślinnych, olejów botanicznych i olejków eterycznych z czterech stron świata i zawdzięcza swój zapach i barwę wyłącznie ich zawartości. Rozprowadzam krem na skórze, leciutko ni to klepiąc ją, ni to głaszcząc. Wnikają we wszystkie zakamarki skóry, również dzięki temu, że przed chwilą drogą utorował im kolagen. Swoją robotę skwapliwie wykonują między innymi tacy niezawodni eksperci jak chilijska dzika róża piżmowa, awokado, owoce tucuma, jojoba, wiesiołek, wetiweria czy drzewo różane, dostarczając skórze cennych naturalnych witamin w postaci czynnej, mikroelementów, NNKT, flawonoidów, ceramidów, biozgodnych ze skórą, ja tymczasem myślę sobie tak:
– Zaraza minie, potem pewnie przyjdzie następny kataklizm, ale człowiek nie staje się przez to mniej człowiekiem. Przeciwnie, jego człowieczeństwo okazuje się właśnie w czasach zarazy. Czy ulegnie zbiorowej panice, czy zachowa godność i zdrowy rozsądek?
A zdrowy rozsądek podpowiada, że uroda, którą nas obdarowano, to cenny kapitał, o który warto dbać. Moje codzienne rytuały piękności to również sygnał dla domowników, że wszystko jest w porządku, że panujemy nad sytuacją i że cokolwiek by się działo, nie przestajemy być sobą i robimy to, co do nas należy.
Na koniec oczy – czyli w moim wieku Serenology (a dla młodszych Visiology) – i leciuteńkie głaskanie oraz uciskanie (wzdłuż dolnej krawędzi oczodołu do wewnętrznego kącika oka) aż do wchłonięcia się kremu. Spoglądam w lustro – i jestem gotowa na podbój świata. Teraz, często z maseczką zakrywającą usta i nos, nie muszę koniecznie w tym celu mieć – jak radziła Coco Chanel – czerwonej szminki na ustach. Wystarczy mi świadomość własnej urody. I obłoczek perfum. Swoją drogą ostatnio przyszło mi do głowy, że ulubiona woda toaletowa jest znacznie przyjemniejszym i wcale nie gorszym odkażaczem rąk.
Tajemnicze słoiczki AP w lodówce to nie jedyne elementy moich rytuałów piękności. Dochodzi do nich jeszcze codzienna porcja przemyślanych ruchów (nie tylko modelują sylwetkę, ale i pobudzają krążenie i dotleniają organizm, co ma też wpływ na młodszy wygląd), ale i to, co nazywam kosmetyką kuchenną. Skoro reguła dystansu społecznego skłania do przebywania głównie w gronie rodziny (to też ma swoje zalety!), zyskuje na tym jakość codziennych posiłków. Po moich palcach częściej niż wcześniej spływa sok z przekrawanej cytryny i pomarańczy, z tartego jabłka i marchewki czy z obieranego ogórka. Nie biegnę z tym w popłochu do kranu, lecz z namaszczeniem głaszczę skórę (ruchami w górę) mokrymi palcami. Skóra lubi to! Ileż tam witamin, flawonoidów i mikroelementów, a kwasy owocowe w takim soku to naturalny, delikatny peeling, który dodatkowo przygotuje skórę na wieczorny rytuał kolagenowy – kolagen, wnikając głęboko w skórę właściwą, by odbudowywać jej struktury, będzie miał dzięki temu ułatwioną drogę w głąb.